Prowansja to nie tylko lawenda
Prowansja jest znana przede wszystkim z pól lawendy. Dlatego właśnie pojechałam tam pod koniec czerwca, kiedy pięknie kwitnie. Niestety, okazało się, że dość trudno znaleźć zadbane pola. Często rosną na nich chwasty, które psują widok. Poza tym - ku mojemu zdziwieniu - wszędzie spotykaliśmy tłumy turystów i innych fotografów, którzy nie przestrzegali niepisanej umowy i wchodzili pomiędzy rzędy lawendy, więc trudno było zrobić dobre zdjęcie bez ludzi w tle.
Nie udało mi się także zrobić zdjęcia wschodu ani zachodu słońca nad lawendą, bo właśnie wtedy niebo było zachmurzone.
Oprócz lawendy dużą atrakcję stanowiły saliny, zwane też solniskami, które fotografowaliśmy o świcie i dzikie konie pędzące po wodzie i błocie w regionie Camargue.
W parku Pont de Gau spędziliśmy kilka godzin fotografując czaple, bociany, ibisy i przede wszystkim flamingi; po raz pierwszy widziałam je w locie.
W tym roku w czerwcu padł rekord upałów we Francji, mieliśmy 46 stopni! Aby to wytrzymać unikaliśmy wychodzenia w południe z hotelu albo wędrowaliśmy po uroczych kolorowych miasteczkach (Banon, Roussillon, Uzes, Saint Remy) i zwiedzaliśmy chłodne wnętrza opuszczonego opactwa Montmajour. Zrobiły na nas ogromne wrażenie.
Jak zwykle, z wyjazdu oprócz zdjęć przywiozłam magnes na lodówkę (z widoczkiem pól lawendy i cykad, które tam grały) oraz wspomnienie wyjątkowo niesmacznych lodów o smaku lawendowym Ale warto było spróbować:)